Dołącz do #bossiercommunity – zapisz się do newslettera i zdobądź wyjątkowe materiały!
Jesteś taka młoda, nie zmarnuj najlepszych lat swojego życia. Teraz jest czas na imprezy, bo jak założysz rodzinę, to skończy się zabawa. Wyjdź na imprezę, jest weekend – ale jak to nie pijesz? I co, będziesz siedzieć w domu w piątek? Nie narzekaj, że masz jutro na 8.00, wyśpisz się w grobie. Witajcie w mojej codzienności.
Najpierw słyszysz: „Liceum to najlepsze lata życia”. Za to gdy liceum się skończy, prawdopodobnie ktoś powie Ci, że na studiach poznaje się przyjaciół na całe życie. Być może, ale co jeśli nie? Co jeśli szkoła średnia kojarzy Ci się jedynie negatywnie, a na studiach trafiłaś na ludzi, z którymi nie możesz się dogadać? Na szczęście nie dotyczy mnie żadne z tych dwóch, ale no rozumiecie o co mi chodzi? Po prostu kocham zmianę narracji w zależności od etapu, na jakim się znajdujemy. Jeszcze to generalizowanie i podświadome wpajanie nam oczekiwań, które niespełnione, mogą jedynie zaskutkować ogromnym zawodem i poczuciem rezygnacji. Jednak te puste frazesy to i tak nic, przy owianym patosem hasłem nad hasłami.
Przed Państwem: „korzystaj z młodości”.
Jezu, ile ja się nasłuchałam o korzystaniu z życia. „Wychodź na imprezy, kiedy jak nie teraz?” – nie wiem, może na przykład nigdy? Absolutnie szczerze nienawidzę klubów. W tym miejscu ryzyko spotkania obrzydliwego dziada, który będzie się narzucał przez cały wieczór, automatycznie wzrasta o 500%. Wiem, co mówię, bo mój klubowy bilans, z zaledwie jednego wyjścia do jednego poznańskich klubów, sprowadza się do nieudanego wciśnięcia mi zainfekowanego patriarchatem i prochami drinka, dwukrotnego obmacania przez typów w wieku mojego taty, propozycji ślubu i… uderzenia przez starszego metalowca. A później, cytując Kingę Rusin, Jay-Z uczył mnie układu tanecznego. Ale przysięgam, to niestety nie jest zmyślone 💀
Mój problem z korzystaniem z młodości zaczyna się w momencie, gdy ta młodość jest kojarzona stricte z imprezami, wychodzeniem na miasto i piciem. Domówki? Count me in, uwielbiam. Ale już wizja wyjścia na miasto, żeby napić się w klubie, potańczyć do muzyki, która nie do końca mi odpowiada (Young Leosia albo PRO8L3M, nic pomiędzy) i wrócić do domu o 4.00 w nocy z bólem brzucha i wizją porannego kaca… It’s a no for me.
Dla tych, którzy nie wiedzą – mam 20 lat. Rzuciłam studia dzienne, żeby pracować (Bossier: widzisz mnie?) i studiować zaocznie – czyli sama wykopałam pod sobą dołek. A raczej pod wizją jakiegokolwiek odpoczynku. Mimo że jestem na maksa zadowolona z tej decyzji, ponieważ mam pracę dającą mi pole do samorealizacji i studia, które rezonują z moimi zainteresowaniami, łączenie tego nie jest łatwe. Weekend, który chciałabym przeznaczyć na odpoczynek, zazwyczaj upływa mi pod znakiem studiów. I potem znowu do pracy – jakkolwiek fajna ta praca by nie była.
Mając takie combo, wizja imprezy w piątek jest dla mnie dosłownie abstrakcją. Wolę spędzić ten wolny od obowiązków i zajęć dodatkowych wieczór na rzeczach, które „zdejmą” ze mnie bodźce i presję – a nie dodatkowo jej dołożą. Bo na takich wyjściach jest dużo presji – presja, żeby pić, żeby zostać jak najdłużej itp. Dodatkowo, zawsze takie wyjścia wywołują u mnie mini-zazdrość wobec osób, które mogą sobie dosłownie „pospać do 12.00” następnego dnia i traktują studia jako przedłużenie liceum. Niby wiem, że ścieżka, którą ja wybrałam, jest totalnie inna i nie powinnam się porównywać. Ale jak jest w praktyce? Można się domyślić…
Zawsze zakładałam, że bliżej mi do introwertyzmu, bo uwielbiam być sama – to chyba moje roman empire. Mogłabym godzinami opowiadać o tym, jak odpręża mnie siedzenie z książką lub spacer z psem (albo scrollowanie TikToka, ale tego nie wypada mówić głośno). Po pracy nic nie relaksuje mnie tak, jak cisza i możliwie jak najbardziej drastyczne odcięcie bodźców. Okej, wiadomo, kocham muzykę (fanki playlisty „40-letnia rozwódka” łączmy się), ale jednak lekarstwem na wymykające się spod kontroli przebodźcowanie jest tylko jedno – cisza.
Ten artykuł pełni dla mnie poniekąd terapeutyczną rolę. Bardzo chciałam się podzielić swoimi odczuciami w tym temacie, żeby dowiedzieć się, czy jest nas więcej. Szczerze? Jeżeli ten tekst sprawi, że chociaż jedna z Was nie będzie się obwiniać za dokonywanie innych wyborów niż ludzie z Waszego towarzystwa – spełniłam swoje zadanie. Pamiętajmy, że niepójście na miasto w piątkowy wieczór nie czyni nas nudnymi i mniej rozrywkowymi osobami. To tylko i wyłącznie kwestia priorytetów i preferencji – a przecież najgorsze, co możemy zrobić, to dostosować się pod oczekiwania innych. Jasne, Twoi znajomi poczują się lepiej, jeśli z nimi pójdziesz. Ale czy Ty poczujesz się lepiej?
zdjęcie główne: @juliakoszela
Entuzjastka mody nurtu high fashion, miłośniczka niszowych perfum i piercingu, a przede wszystkim – estetka. Pewna siebie, a jednocześnie empatyczna i zawsze zaangażowana w rozmowę, najlepiej jeśli dotyczy ona samorozwoju, biznesu albo… piesków. Wierzy, że pisanie jest rodzajem ekspresji artystycznej, ale głównie – formą terapii.
W alternatywnej rzeczywistości jest jak Harvey Specter z „Suits”. Nie lubi dwóch rzeczy – small talku i matchy na zwykłym mleku. Kocha za to książki z półki „rozwój osobisty”, pole dance, marynarki oversize i letnie wieczory spędzane w mieście.
DOŁĄCZ DO NAS
I ZYSKAJ DOSTĘP DO WYJĄTKOWYCH TREŚCI
DOŁĄCZ DO NAS
I ZYSKAJ DOSTĘP DO WYJĄTKOWYCH TREŚCI