couples
15.10.2024
Tinder, czyli zabójca intymności
Dołącz do #bossiercommunity – zapisz się do newslettera i zdobądź wyjątkowe materiały!
Popkulturowa wizja miłości, którą przesiąkamy już w młodości, wpaja nam do głowy jeden, bardzo konkretny obraz związku i relacji romantycznej. Czuły, ale jednocześnie „męski” partner, który będzie w stanie zrobić dla nas wszystko – począwszy od wysłuchania w potrzebie, przez obdarowywanie prezentami, aż po czynny udział w wychowaniu dzieci. Nic dziwnego, że nauczone archetypu księcia z bajki, na którego czekamy przez cały okres dorastania, odczuwamy brutalne zderzenie rzeczywistością, gdy próbujemy randkować w erze Tindera. Dziś o tym, jak aplikacje randkowe degradują kulturę randkowania, pozornie łechtają ego i odbierają podmiotowość.
Każdej z nas, która choć raz zainstalowała tę lub inną aplikację randkową, z pewnością rzuciło się w oczy kilka charakterystycznych typów mężczyzn. Kryptoświr-redpillowiec w świecącej puchówce Moncler szukający swojej „niuni”, 16-latek, który dodał sobie z 5 lat do wieku i gość typu „hej, co tam”, który nie szuka niczego na stałe, a w hobby ma „netlix & chill”. Dodaj do tego żonatego faceta, którego widujesz co niedzielę w kościele (historia oparta na faktach) i naszego ulubieńca: samca alfa, certyfikowanego podrywacza, króla remizy, który mówi, że nie potrzebujesz prawa jazdy, żeby na nim jeździć (kolejna historia oparta na faktach).
Oczywiście, wszystkie znamy przypadki osób, które poznały drugą połówkę przez aplikację i są w związku do dziś. Na Tinderze MOŻNA znaleźć miłość i MOŻNA dobrze trafić, ale nie zmienia to faktu, że aplikacja sama w sobie nie sprzyja nawiązywaniu długotrwałych, szczerych relacji. Korzystając z Tindera, stety niestety, nie ograniczamy się do poznawania jednej osoby, co oczywiście skutkuje rozproszeniem uwagi. Tłumaczymy się zabezpieczaniem kilku „opcji”, podczas gdy paradoksalnie w ten sposób nie udaje nam się zbudować więzi z… żadną z tych „opcji”.
Lewo, lewo, prawo, lewo, prawo, lewo – i tak w kółko, dopóki nie skończą się dostępne darmowe polubienia. Nic dziwnego, że to przesuwanie, do złudzenia przypominające grę na telefon, staje się uzależniające. Tylko w tym szale „swipe’owania” pamiętajmy, że za hasłem „Adam, 21” może kryć się inteligentny facet, który studiuje astronomię, kolekcjonuje zabytkowe monety i uwielbia kuchnię grecką, a „Damian, 29” to prowadzący klub fitness mężczyzna, którego największym marzeniem jest założenie kochającej się rodziny. Nie odbierajmy użytkownikom podmiotowości i wyjątkowości.
Im więcej czasu poświęcamy aplikacjom randkowym, tym bardziej uzależniamy swoje poczucie wartości od uzyskanych „matchy”, czyli dopasowań z osobami, które też dały nam like’a. Apka, którą początkowo pobieramy by znaleźć drugą połówkę lub umówić się na jednorazowe spotkanie, staje się coraz większym źródłem zastrzyków dopaminowych, zapewnianych przez niekończące się przeglądanie ofert matrymonialnych na miarę XXI wieku. Ale no nie oszukujmy się – czasem cieszy bardziej niż Simsy!
Żebyśmy nie zrozumiały się źle – Tinder to nie jest „zła” aplikacja. Można znaleźć tam drugą połówkę lub niezobowiązującą znajomość, jednak nie zapomnijmy o zdrowym rozsądku i umiarze. Nie uzależniajmy swojego poczucia wartości od ilości dopasowań z potencjalnymi partnerami, a przede wszystkim, nie zaniżajmy swoich standardów dla samców alfa czy mistrzów wulgarnego podrywu, których w aplikacjach randkowych nie brakuje. Przede wszystkim: dystans.
Jednak nieważne ilu pozytywnych aspektów będziemy się doszukiwać, nie sposób zaprzeczyć, że Tinder to, ładnie mówiąc, mikrokosmos, który rządzi się swoimi prawami. Nosi znamiona dopaminowej bomby, odbiera podmiotowość i daje przyzwolenie na rozpraszanie uwagi pomiędzy kilka znajomości. Największy paradoks polega na tym, że zarówno Ty, jak i On, przeglądając Tindera, nie skupiacie na sobie całkowitej uwagi. A jak inaczej stworzyć relację romantyczną niż poprzez obustronne zaangażowanie? Wiesz, w końcu „(..) z tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz”.
zdjęcie główne: @naraaziza i @luckybsmith dla @gq
Ad 1. Artykuł nie ma na celu generalizowania lub szufladkowania mężczyzn. Użyte w nim nazewnictwo ma charakter jedynie poglądowy i ma wprowadzać akcenty humorystyczne do całego tekstu. Jako platforma propagująca samorozwój i zdrowe relacje, jesteśmy absolutnie przeciwne przedmiotowemu traktowaniu ludzi i postrzeganiu ich przez pryzmat wyglądu fizycznego czy ubioru – stąd też zrodził się artykuł, który wypunktowuje negatywny wpływ aplikacji randkowych na tworzenie relacji międzyludzkich.
Ad 2. Artykuł traktuje o związkach heteroseksualnych w celu zobrazowania wielokrotnie doświadczanych przez kobiety zachowań w kontakcie z mężczyznami poprzez aplikacje randkowe.
Entuzjastka mody nurtu high fashion, miłośniczka niszowych perfum i piercingu, a przede wszystkim – estetka. Pewna siebie, a jednocześnie empatyczna i zawsze zaangażowana w rozmowę, najlepiej jeśli dotyczy ona samorozwoju, biznesu albo… piesków. Wierzy, że pisanie jest rodzajem ekspresji artystycznej, ale głównie – formą terapii.
W alternatywnej rzeczywistości jest jak Harvey Specter z „Suits”. Nie lubi dwóch rzeczy – small talku i matchy na zwykłym mleku. Kocha za to książki z półki „rozwój osobisty”, pole dance, marynarki oversize i letnie wieczory spędzane w mieście.
DOŁĄCZ DO NAS
I ZYSKAJ DOSTĘP DO WYJĄTKOWYCH TREŚCI
DOŁĄCZ DO NAS
I ZYSKAJ DOSTĘP DO WYJĄTKOWYCH TREŚCI